Wiosna zbliża się wielkimi krokami, czas na powiew świeżości, czyli coś, czego jeszcze nigdy nie było. Proszę państwa, oto iUSB Power – pierwszy zasilacz USB – jakżeby inaczej – „for audio”
Koncepcja przełomowa, aczkolwiek nie pozbawiona istotnych niedoróbek, o czym później.
Zacznijmy od producenta. Jest bardziej tajemniczy niż Tajemniczy Don Pedro, a Zorro to mógłby im buty czyścić. Na stronie nie ma żadnej informacji o tożsamości firmy, domena jest zarejestrowana na firmę z Hong-Kongu o nazwie Abbingdon Global Limited, ale wszelkie próby jej odnalezienia kończą się na informacji o firmie noszącej dokładnie taką samą nazwę ale z siedzibą w Southport w Wielkiej Brytanii. Jako, że w brytyjskim rejestrze firm nazwiska dyrektorów firmy pokrywają się z tym, co udało się znaleźć na temat rzekomej firmy z Hong Kongu, możemy chyba spokojnie założyć, że kupić będzie łatwo, bo produkt sprzeda firma z Wielkiej Brytanii. W sprawie ewentualnej reklamacji trzeba będzie natomiast pisać na Berdyczów do Hong Kongu.
Czyli wszystko się zgadza, w końcu nikt nie zostaje audiofilem po to, żeby było mu łatwo w życiu.
Wróćmy do samego produktu. Co to jest? Otóż jest to… no nawet słowa odpowiedniego tu nie mam. Głupi mózg podpowiada „zasilacz” ale nie jest to zasilacz, bo wymaga zewnętrznego źródła prądu (o tym za moment). Pozostaje techniczny żargon na podstawie tego, czego mi ten Niemiec o nazwisku Alzheimer nie schował jeszcze z wiedzy szkolnej: przetwornica napięcia z filtrowaniem. Ale przecież ja się nie znam.
Kto się więc zna? No na pewno producent, chyba… Oddajmy mu więc głos:
Otóż jest to – jak twierdzi producent – najcichszy zasilacz USB jaki kiedykolwiek wyprodukowano i w dodatku pierwszy tego rodzaju na świecie. Z tym ostatnim mogę się zgodzić bez zastrzeżeń.
Zaraz… najcichszy? Jak bardzo hałasują wasze zasilacze USB? Gadają do was jak chcecie film obejrzeć? Może używają wiertarek udarowych po nocach? Bo moje… no nie wiem, może mam zepsute.
A jak to cudo działa? Nie mam tu zupełnej pewności, podobnie jak pewien poeta w temacie Marioli. Zgodnie z tym, co twierdzi producent:
podpinamy z jednej strony zewnętrzny zasilacz 9V prądu stałego, jakieś źródło sygnału USB, z drugiej strony odbiornik tego sygnału i jeszcze możemy sobie coś naładować. Ale co? No przecież nie zwykły, chamski, ordynarny plebejski telefon komórkowy. Aaaa. wiem, móże luksusowy audiofilski odtwarzacz MP…. wrrrróć, przecież audiofile nie słuchają tych wrednych empeczy, odtwarzacz high-end FLAC.
Co to daje? Nie wiem. Ale mamy na stronie taki oto obrazek:
Czyli chyba jak to kupimy, to ktoś przyjdzie ze szmatką i wyczyści nam okulary. A nie, zaczekaj….
With the iUSB, quiet passages are whisper quiet. The climaxes are fiercer, and everything in between is richer, more vibrant and no longer grainy.
Jakby to przetłumaczyć? No nie wiem…
Przy użyciu iUSB ciche partie są ciche jak szept. Za to orgazmy są…
a nie, zaczekaj, to nie ten blog, jeszcze raz:
Przy użyciu iUSB ciche partie są ciche jak szept. Momenty kulminacyjne są bardziej agresywne, a wszystko pomiędzy bardziej wyraźne i nie jest już zamglone
(przepraszam, jeżeli nie dałem rady, po prostu nie nadaję się na marketingowca produktów dla audiofili)
Później jeszcze jest coś, czego mój mały kubusiopuchatkowy rozumek zupełnie nie ogarnia:
Our engineers developed the advanced IsoEarth technology specifically for the iUSBPower. By breaking the noisy DC ground connection between the computer and your USB audio device, this further reduces the ground noise by a factor of 10. Your USB audio device can now operate in the cleanest environment possible; allowing your music to flow.
Czyli inżynierowie opracowali technologię IsoEarth która redukuje szumy uziemienia dziesięciokrotnie. Czyli mamy jakieś nowe, epokowe uziemienie, które szumi. I ktorego szumy można redukować. Szacun.
Strona producenta jest tutaj.
Kupić to można np. tutaj.
No to pora na wspomniane na początku niedoróbki. Pierwsza nie wydaje się tak straszna. No powiedzmy sobie szczerze – czy 199 brytyjskich funtów to jest audiofilska cena? Powinni być conajmniej 1990.99. Jeżeli nie więcej. Ale idźmy dalej.
Posłużę się bezczelnie fotką z pewnego forum, gdzie zamieszczono unboxing i prosty test tego produktu. No i tu zaczyna się prawdziwy dramat.
No jak można, przecież to się nóż w kieszeni otwiera!!!! Co za profanacja. Tani chiński kabelek USB za pół dolara do sprzętu audio? I równie tani równie chiński zasilacz? Przecież to jest obrazoburcze, sodoma i gomora!!! Horror, terror, marmolada.
Przecież każdy szanujący się audiofil wie, że takie rzeczy powinno się łączyć wyłącznie stosownymi kablami „for audio”, np. takim albo takim. Zasilacz też powinien być specjalnie wyselekcjonowany, „for audio”, za odpowiednią cenę. Co to znaczy, że nie ma takiego? No to trzeba zaoferować. Specjalny zasilacz z przewodami z rzadkich metal, specjalnie pogłębiającymi scenę muzyczną. Wpięty w kondycjoner prądu. Który jest podpięty do specjalnego gniazdka przy użyciu specjalnego kabla. Dopiero wtedy to będzie odpowiednio działać i brzmieć. A bez tego – ostrzegam, kupujecie na własną odpowiedzialność. Nie pchać się!!!