Kable zasilające, choć by były z nadprzewodnika , miały indukcyjność i pojemność w jednostkach z przedrostkiem atto, i tak nie mają prawa mieć wpływu na dźwięk. Z dwóch podstawowych powodów:
– po pierwsze nie mają wpływu na prąd zasilający – do transformatora jest jeszcze kilkadziesiąt metrów byle jakiego cienkiego drucika w ścianach, i kilkaset metrów pokorodowanego aluminium.
– po drugie wszelkie zniekształcenia prądu zasilającego są super-skutecznie filtrowane w zasilaczu – przecież dobry wzmacniacz po odłączeniu od zasilania gra kilka sekund zanim się wyłączy. Zatem co mu przeszkadza zakłócenie poniżej 0.01 sekundy i poniżej 10V skoro nie przeszkadza mu na przykład zakłócenie 230V przez sekundę – czyli odłączenie zasilania.
A oto kilka wariackich kabli , i opisy dla tych co lubią się pośmiać, z testu sieciówek w Hi-Fi i muzyka 02/05
Nordost Valhalla
Valhalla to seria najbardziej ekskluzywnych kabli Nordosta. Izolacja i budowa przewodników jest analogiczna do tańszej Shivy. Mamy więc FEP oraz podwójny Micro Mono-filament. Różnica polega na ilości żył o raz ich jakości. 7 przewodników wykonano z miedzi o czystości 8N powlekanej 70-mikronową warstwą srebra. Nordost lubuje się w podawaniu szybkości przewodnictwa swoich kabli. Dla Valhali Power ma to być 91% prędkości światła. Wtyki są złocone. Zewnętrzna izolacja przezroczysta.
Valhalla to coś więcej niż nazwa kabla. W audiofilskim świecie to raczej synonim pójścia na całość, gdzie koszty nie grają roli i liczy się tylko uzyskany efekt. A ten jest rzeczywiście spektakularny. Valhalla to przejrzystość nawet nie wybitna. To przejrzystość absolutna!
Już od pierwszych chwil odsłuchu wiedziałem, że jestem w innym świecie. Kontury dźwięków były podane z precyzją wręcz mikronową. Szczegółowość i kapitalna góra dawały muzyce tyle swobody, że również nagrań słabiej zrealizowanych słuchało się inaczej. Valhalla pomaga w różnicowaniu takich subtelności przestrzennych, że wrażenie odkrywania na nowo własnej płytoteki nie jest egzaltowanych frazesem, ale staje się faktem. Bas również potrafi zadziwić neutralnością. Jego możliwości są nieograniczone, ale mimo to proporcje między zakresami są idealne. O szybkości i mikrodynamice nie będę pisał. Próbowałem, ale zabrakło mi słów.
Odsłuch z odtwarzaczem to coś więcej niż słuchanie muzyki. To niemal cielesne podniecenie. Z kolei połączenie z końcówką mocy okazało się zaledwie bardzo dobre. Dźwięk był kapitalny – pełny i szybki, ale poczucie obcowania z absolutem gdzieś znikło.
Cena : 10400pln , 2 metry
Acoustic Zen Gargantua II
Oto test sieciówek powoli zbliża się do końca. Na deser zostały kable w zawrotnych cenach. Za cenę Gargantui II mój sąsiad niedawno kupił 10-letniego Peugeota 205. Nie oprę się w tym miejscu pokusie, by poinformować, że amerykański producent ma w ofercie kabel jeszcze droższy. Prawie dwa razy! Ufff… Jednak o żadnym z nich dużo nie mówi. Wiadomo, że przewodniki to miedź z dodatkiem srebra. Należy zakładać, że tak samo jak El Niño, Gargantuę wykonano w geometrii constant air-twisting. Kabel jest sztywny, ciężki, bardzo gruby i ma efektowny oplot w szarym odcieniu. Styki są złocone.
Pierwszy odsłuch Gargantui trwał 5 minut. W tym czasie cała moja wizja świata legła w gruzach.
Acoustic Zen to kabel łamiący wszelkie reguły audiofilskiego rachunku prawdopodobieństwa. Powiecie, że sieciówka nie może zmienić aż tyle? No to sprawdźcie. Gargantua łączy wszystkie pozytywne cechy pozostałych kabli, z tym że podniesione do n-tej potęgi. Ilość szczegółów, przejrzystość, czystość dźwięku, spójność, powietrze, precyzja, analityczność – nie spodziewałem się, że w moim systemie drzemią aż takie możliwości. Do tego idealnie wyważona góra, potęga i siła – to wszystko sprawia, że dźwięk staje się wspaniale czytelny i oczywisty.
Potem włączyłem ten kabel do systemu dłużej. I trudno było mi się z nim rozstawać. Na koniec powiem tak: Gargantua to cel audiofilskich ekstremistów. Sieciówka za siedem i pół tysiąca – ostatni szlif ultra hi-endowego systemu. Po cichu wszyscy o takim marzymy.
Cena: 7440pln za 1,8m