Widać, że rynek sprzętu audio się zmienia. Nie wiem, czy to dojrzewanie, czy też starcze tetryczenie. Ale zmiany są faktem. Kiedys, gdzie by nie spojrzeć, to jak tylko sprzęt kwalifikował się do „audio”, to wszędzie były zachwyty. Co ja piszę zachwyty… peany pochwalne pisane czternastozgłoskowcem na kolanach.
Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, materiał.. no sam nie wiem jak to nazwać. Pochwalny, ale nie do końca. Z zachwytem, ale też z rezerwą. Aprobujący, ale stwierdzający, że te za 20 tysięcy grają jednak lepiej. Czternastozgłoskowcem, ale jak pewna partia wstał już z kolan.
I teraz już sam nie wiem, czy wrzucać, czy nie… Ale wakacje są, pewnie się nudzicie, a ja dawno nie pisałem. No to…
Tellurium Q Silver II – niby kabel głośnikowy. Ale taki po 10 tysięcy za metr. Nie daj borze (przepraszam, teraz SOPie) mieć większy pokój odsłuchowy (bo przecież audiofil nie będzie umieszczał sprzętu w jakimś tam plebejskim pokoju czy livingu).. a może jednak dobrze, bo cena się zrobi bardziej audiofilska?
A jednak nie do końca… mało audiofilska cena przeszkadza:
Rachunek dla tytułowego kabla jest prosty: 2,0 m kosztuje 2000 PLN, 2,5 m – 2500 PLN – itd. Krótko mówiąc tysiąc za metr. Relatywnie więc bardzo tanio, bo już mój Sulek 6×9 chce za siebie cztery razy tyle, a dla najdroższego na świecie (chyba) Siltech Royal Triple Crown metrowy równoważnik w złotówkach wynosi 86 000 PLN. (Słownie: osiemdziesiąt sześć tysięcy złotych za dwa razy po metr kabla, jako że głośnikowe i interkonekty to kable podwójne.) Taką przynajmniej cenę wystawia jeden z nielicznych dystrybutorów nie chowających się za tradycyjnym unikiem „zadzwoń” – hiszpański Werner. Stosunkowa taniość
A jak grają? No niby fajnie, ale mała liczba zer wciąż przeszkadza w odsłuchu:
W moim przynajmniej przypadku budżetowy kabel Tellurium zagrał przyjemnie od pierwszych sekund. Wyraziłbym nawet opinię, że to wówczas wypadł najlepiej, a głębsze analizy wrażenie to nieco stonowały. Stan ten możemy złożyć na karb choroby zawodowej – chroniczne i mimowolne odwoływanie do zasłyszanych z najdroższą aparaturą optimów, którym przewód za dwa tysiące, grający z głośnikami za dziesięć, nie jest w stanie dorównać. Ale i tak grało przyjemnie i nie bez fascynacji.
Ale w końcu udało się jakoś przeboleć biedronkową wręcz cenę i przejść do słuchania muzyki, która wcale tak źle nie brzmiała:
„O kurczę!” – wybrzmiewało w głowie raz po raz, ilekroć te dawniejsze zlepki naraz się rozdzielały. Że aż się parę razy roześmiałem i kręciłem z niedowierzaniem głową, mogąc doznawać rzeczy nowych podczas słuchania dobrze znanych.
Resztę tej wciąż-poetyki-aczkolwiek-bez-pełnego przekonania znajdziecie tutaj.
Stronę producenta z kilkoma peanami w języku mocno obcym znajdziecie tutaj.